- Skąd wie? - zapytała.
- Nie pytaj. Po prostu wie, dobra? - Posłuchaj, Nevada. Ja chcę mieć tylko pewność, że on jest całkowicie uczciwy. - Zależy. - Od czego? - Od tego, co rozumiesz przez pojęcie uczciwości. - Chcę wiedzieć, czy on nie jest na bakier z prawem. - To ma jakieś znaczenie? 43 - Tak! - Dlaczego? - Nie mogę uwierzyć, że kłócimy się o coś takiego. Kiedy odnajdziemy Elizabeth, nie chcę żadnych przekrętów, żadnych... żadnych niezgodnych z prawem sztuczek, które mogłyby mi, nam uniemożliwić zobaczenie się z nią. - Nie zaperzaj się tak. To mój stary kumpel z wojska. Przez jakiś czas pracował dla CIA, a teraz jest wolnym strzelcem. Jeżeli ktokolwiek potrafi namierzyć Pritcharta albo Elizabeth, to właśnie on. Przecież tego chciałaś, prawda? - Tak, ale... - No to musisz z tym żyć. - Kim on jest? Zakładam, że ma jakieś nazwisko. Nevada chwycił ją za nagie ramiona swoimi dużymi, stwardniałymi dłońmi. - Nie chcesz poznać złych wieści? - Nagle zrobił się śmiertelnie poważny i mięśnie jego twarzy jakby zastygły. - Jakich? - Ross McCallum wyszedł z więzienia. - Zamarła. Poczuła, że robi jej się niedobrze. - Już jest w Bad Luck. Zupełnie się załamała. Gdyby nie podtrzymujące ją dłonie Nevady, chyba zaczęłaby dygotać. Wysiłkiem woli odzyskała spokój. McCallum nie mógł jej zaszkodzić. Nie odważyłby się. - Twój przyjaciel z rozmowy telefonicznej też o tym wiedział? - Nie. Sam się o tym dowiedziałem, dzisiaj rano. Shep Marson był na tyle uprzejmy, że mnie poinformował. - Shep Marson nigdy nie jest uprzejmy - odparła Shelby, czując wewnętrzny dreszcz. Marson i McCallum, dwie złe wiadomości. Wydostała się z uścisku Nevady. Nie chciała, żeby jej dotykał. - Trudno temu zaprzeczyć. Ludzie mówią, że będzie się ubiegał o posadę szeryfa w następnych wyborach. - Świetnie. - Shelby weszła do pokoju i znów przysiadła na kanapie. - Chyba zmieniłam zdanie. Teraz chętnie bym się czegoś napiła. A więc to było Bad Luck w stanie Teksas! Katrina Nedelesky gwałtownie wcisnęła hamulec swojego forda escorta i doszła do wniosku, że żadna inna miejscowość na bożym pastwisku nie nosi trafniejszej nazwy. Bad Luck było małe, prowincjonalne, całkowicie pozbawione charakteru i nadziei na rozwój. Dwie, trzy uliczki ze sklepami, jedna stacja benzynowa, garstka tawern i tyle samo kościołów wokół centrum miasteczka, które było skąpane w słońcu, zmęczone i wyblakłe. Informacja, że Bad Luck jest oddalone o kilkaset kilometrów od Dallas, okazała się nieścisła. W gruncie rzeczy należało mówić o dystansie lat świetlnych. Katrina miała wrażenie, że cofnęła się w czasie o jakieś pół stulecia. - Jakoś to przebolejesz - burknęła do siebie i, zerkając w małe lusterko, pomalowała usta szminką, która musiała roztopić się w tym upale. Klimatyzacja w jej fordzie była do niczego, a chłodnica wydawała dziwne, syczące dźwięki, ale ten mały samochód musiał wytrzymać jeszcze tylko kilka miesięcy, potem Katrina zamierzała go zmienić na nowe porsche albo bmw, albo nawet kabriolet mustang - w każdym razie na coś z klasą, auto, które będzie przekazywało przejrzystą treść: „Niech cały świat patrzy, oto przybyła Katrina Nedelesky!” Załatwi sobie tablice rejestracyjne z jakimś napisem. I nie będzie to napis: Bad Luck. Mimo wszystko Bad Luck w stanie Teksas na razie miało być dla niej przepustką do lepszego życia. Ten mały 44 leniwy punkcik na mapie i wiążąca się z nim prawie dziesięcioletnia tajemnica morderstwa powinny jej przynieść zasłużoną sławę, wydobyć ją z długów i pomóc załatwić stare porachunki. A wszystko to za jednym zamachem. Nie mogła się tego doczekać! Jej ubranie w tym upale wyglądało okropnie i modliła się, żeby gdzieś w okolicy był motel. Gardło miała wyschnięte i była wykończona wielogodzinną jazdą. Poprawiła włosy i wygramoliła się z samochodu. Zapadł zmierzch i kilka latami ulicznych już świeciło, przyciągając owady i zalewając główną ulicę sztucznym, błękitnym blaskiem.