zdwojona siła.
Upusciła przecinak i schyliła sie, by go podniesc, co nasiliło nudnosci. Zawartosc ¿oładka przeszła przez gardło, kipiała w nosie. Palac. Dławiac. Pochylona, Marla dotarła do drzwi i wyszła na korytarz. Zacisneła palce na kombinerkach i zaczeła przecinac druty. Dwa pietra ni¿ej rozległy sie czyjes szybkie kroki. Za daleko. Nie zda¿a. Drzwi pokoju po drugiej stronie korytarza otworzyły sie hukiem. Cissy spojrzała na matke i zaczeła krzyczec. - Mamo! O Bo¿e, mamo! Pomocy! Marla le¿ała na podłodze, krztuszac sie i dławiac, usiłujac przerwac druty. Paliło ja w nosie i w płucach, z oczu płyneły łzy. Miała wra¿enie, ¿e korytarz ciemnieje i zaczyna wirowac wokół niej. Kroki. Słyszała szybkie kroki zbli¿ajace sie w jej kierunku. Nagle zobaczyła pochylajaca sie nad nia przera¿ona twarz Nicka. - Jezu Chryste! - stanał nad nia w rozkroku, wyjał jej przecinak z dłoni. - Zadzwon na 911. Szybko! Nastolatka stała bez ruchu, przera¿ona. - Co sie tu, do cholery, stało? - spytał Nick, z całej siły rozwierajac usta Marli i dziko szarpiac druty miedzy jej zebami. Marla, konwulsyjnie wstrzasana torsjami, z trudem chwytała powietrze. Miała wra¿enie, ¿e zaraz oczy wyskocza jej z orbit. - Trzymaj sie, Marla, na litosc boska! - krzyczał Nick, czujac, ¿e poluzował druty. - Cholera! 221 Marla zaczeła drgac konwulsyjnie. Była pewna, ¿e umiera. W płucach miała ¿ywy ogien. Zrobiło jej sie ciemno przed oczami. Druty pusciły jeszcze troche. Przeszył ja potworny ból. - Na litosc boska, dzwon po lekarzy! - wrzasnał Nick. - Gdzie jest ten pieprzony pielegniarz? Marla nie była w stanie oddychac... Wokół było tak ciemno... Ciach! Ciach! Ciach! - Trzymaj sie, Marla, trzymaj sie - powtarzał Nick. Marla jak przez mgłe widziała jego pełna napiecia twarz, pot na jego czole... potem zapadła w mrok nieswiadomosci. - Na rany Chrystusa, trzymaj sie, Marla! Nick rozsunał przeciete druty i szeroko rozwarł jej szczeki. Szybko odwrócił ja twarza do podłogi. Wstrzasana niepohamowanymi torsjami, krztuszac sie i kaszlac, Marla wyrzuciła wreszcie zawartosc ¿oładka na dywan. - Och, Bo¿e drogi! -rozległ sie głos Eugenii i stukot jej obcasików. - Co sie stało, och, co sie... Na schodach z tyłu domu tak¿e słychac było szybkie kroki. Zbli¿ały sie z czesci domu przeznaczonej dla słu¿by. Marla kaszlała nieprzerwanie, chwytajac powietrze jak ryba wyjeta z wody. Z ogromnym przera¿eniem uswiadomiła sobie, ¿e le¿y w swoich własnych wymiotach. Katem oka jak przez mgłe zobaczyła Toma, Fione i Carmen biegnacych w jej strone. Bolały ja szczeki i ¿oładek i po raz pierwszy od chwili, kiedy