2 W. Szekspir Jak wam się podoba, przekład S. Barańczak (przyp. tłum.).
Krew od razu żywiej zaczęła krążyć mu w żyłach. Sam nie wiedział, jak długo stał zahipnotyzowany pod drzwiami. Oprzytomniał, gdy dobiegł go ostry głos ciotki Fiony. Wszedł do pokoju. - Czyżbym nie wyraził się jasno? - zapytał groźnym tonem, obejmując wzrokiem trzy kobiety siedzące na sofie. Panna Gallant trzymała otwartą książkę. - Kuzynka Rose powinna się teraz przygotowywać do jutrzejszego balu. - Rosę uwielbia Szekspira - zaprotestowała Fiona. - Nie widzę nic złego w tym, że spełniłam prośbę mojego drogiego dziecka. - Nic złego nie dostrzegasz też w różowej tafcie. Panno Gallant, mogę z panią zamienić słowo? Guwernantka wstała pospiesznie, jakby od dawna tylko czekała, aż jakiś cud uwolni ją od towarzystwa harpii. - Nie przypominam sobie, żeby czytanie „Jak wam się podoba” należało do programu nauki przewidzianego dla mojej kuzynki - stwierdził w połowie korytarza. Korciło go, żeby odgarnąć niesforne pasemko włosów z jej czoła. Surowo zbeształ się w myślach. - Prośba Rose mnie również zaskoczyła, milordzie. Nie uważam jednak, żebym miała prawo hamować jej pęd do zdobywania wiedzy. - Nigdy w życiu nie czytała Szekspira. Nie wykazała żadnych zainteresowań. Panna Gallant zmrużyła oczy. - Mogę jej czytać Szekspira po godzinach pracy. A skoro już o tym mowa, chciałabym mieć wolne poniedziałki. - Po co? Tak mocno zacisnęła szczęki, że niemal usłyszał zgrzytanie zębów. Z trudem powstrzymał się od uśmiechu. - Ponieważ prosił mnie pan o lekcje etykiety, informuję, że to bardzo niegrzeczne pytanie i nie zamierzam na nie odpowiedzieć. Uparta, nieznośna kobieta. - Po prostu dbam o własne interesy. Nie chcę, żeby w wolnym czasie szukała pani innej pracy. - Pan wszystko robi we własnym interesie. Poza tym nie szukam innej pracy. Zresztą i tak nikt by mnie nie zatrudnił. - Zrobiła pauzę, czekając na reakcję. - Czy mogę mieć wolne w poniedziałki? - spytała w końcu. Wytrzymał jej spojrzenie. - Nie. Oczy jej zapłonęły. - W takim razie, milordzie, muszę zrezygnować z posady... - Zgoda - przerwał jej gniewnie. - Tak, do diaska! - Dziękuję, milordzie. A teraz pójdę do Rose, jeśli pan pozwoli. Odprowadził ją posępnym wzrokiem. Nie złościł się, że go przechytrzyła. Niepokój wzbudziło w nim to, że wpadł w panikę, kiedy wspomniała o odejściu. Bez wahania przystał na jej warunek, tracąc twarz. Przegrał bitwę w ich małej wojnie i teraz będzie musiał wyrównać rachunki. Po Londynie rozeszła się wieść, że earl Kilcairn Abbey i jego kuzynka szukają partii. Od chwili przybycia do Vauxhall Gardens nieprzerwany strumień młodych kobiet i mężczyzn zatrzymywał się przy loży hrabiego, żeby porozmawiać o Paryżu, pogodzie, zbliżającym się sezonie łowieckim, pokazie sztucznych ogni, o wszystkim, tylko nie o małżeństwie. Wszyscy gapili się również na nią, ale na razie nikt nic nie mówił, co zapewne wynikało raczej z respektu dla Kilcairna niż z uprzejmości. Alexandra przekonała się teraz, jak dobrze mieć potężnego protektora. - Widziałaś? - krzyknęła Rose, unosząc się z miejsca. - To był markiz Tewksbury! Mój karnet jest już wypełniony. Och, szkoda, że nie mogę tańczyć walca! - Świetnie, ale pamiętaj, żeby nie okazywać zbytniego podniecenia - upomniała ją guwernantka. - To oni powinni się cieszyć, że raczyłaś im poświęcić chwilę czasu. - Dobry Boże - mruknął Lucien z irytacją. - Powinienem zastrzelić Roberta za