Alexandra nie zdawała sobie sprawy, że mówi na głos.
- Mogłybyśmy poćwiczyć salonowy francuski - zaproponowała. - Och, Lex, wczoraj była etykieta salonowa, a dzień wcześniej te głupie wiejskie tańce i kadryle. Czy nie możemy zrobić czegoś zabawnego? - Jutro jest kolacja u Hargrove'ów, a następnego dnia Vauxhall Gardens. Decyzję zostawiam tobie, Rose. To ty chcesz wyjść za mąż. - Naprawdę uważasz, że nauczysz mnie francuskiego przez jeden dzień? Panna Brookhollow próbowała przez sześć miesięcy, a ledwo wyszłyśmy poza je m 'apelle Rose. Alexandra nie skrzywiła się na jej akcent, tylko dzielnie przywołała uśmiech na twarz. - Salonowego francuskiego jestem w stanie nauczyć cię w ciągu jednego dnia. Rose zgarbiła się na krześle i westchnęła. - Już zaczyna mnie boleć głowa. - Nonsens - powiedziała guwernantka wesołym tonem, choć ją też powoli zaczynało łupać w skroniach. - Zaczniemy od razu. - No, dobrze. A co to właściwie za ptak ten flaming? Czyżby jednak odezwała się w niej akademicka ciekawość? - Duży, różowy, o długich nogach... - Czy jest podobny do łabędzia? - Trochę, ale ma większy dziób. - Większy dziób? - krzyknęła Rosę i znowu się rozpłakała. - Do licha - mruknęła Alexandra pod nosem i przysunęła się z krzesłem bliżej dziewczyny. Pogłaskała ją po plecach. - No, no, nie denerwuj się. - Gdzie jest mój siostrzeniec? - zapytała Fiona, wmaszerowując do jadalni. Pomarańczowe włosy, nawinięte na papiloty, sterczały na wszystkie strony, przyćmiewając anemiczne światło poranka, które sączyło się przez okno. - Dzień dobry, pani Del... - Wcale nie jest dobry. Gdzie Lucien? Wimbole pospiesznie zniknął za drzwiami. - Wyjechał godzinę temu - odpowiedziała Alexandra. - Coś się stało? - Oczywiście, że się stało. Pokojówka poinformowała mnie, że wybrał się na piknik z córką jakiegoś markiza! - Tak? - Tak! Zostawia moją biedną Rose, a sam spędza czas z obcymi osobami! Jestem wstrząśnięta. Wstrząśnięta i zaniepokojona. - Cóż, z pewnością... - Nie! Niech pani nie próbuje mnie pocieszać! Rose, musisz bardziej się starać, jeśli mamy zmiękczyć serce Luciena. - Tak, mamo. Po tych słowach pani Delacroix poprosiła o ciasto i gorącą czekoladę dla uspokojenia nerwów i wróciła na górę. Alexandra najchętniej napiłaby się brandy. Hrabia nie wrócił o zapowiedzianej porze. Jeszcze przez dwie godziny po kolacji Alexandra musiała wysłuchiwać najświeższych plotek i tyrady Fiony Delacroix na temat skandalicznych paryskich mód i obyczajów. W końcu uciekła do biblioteki ze szklanką ciepłego mleka i tomem poezji Byrona. Mogła pójść do swojego pokoju, ale doskonale wiedziała, dlaczego tego nie robi. Znacznie trudniej było jej odpowiedzieć na pytanie, dlaczego czeka na lorda Kilcairna. Wolała się nad tym nie zastanawiać. W ciągu dnia wiele razy przyłapywała się na wspominaniu jego pocałunków. Śmiała propozycja już nie wydawała się taka oburzająca. Oczywiście nie zamierzała się na nią zgodzić, ale czuła się mile połechtana w swej dumie, że tak światowy mężczyzna jak Lucien Balfour jej pożąda. - Nie wiedziałem, że samotne młode damy czytują Byrona - rozległ się od drzwi cichy głos. Aż podskoczyła w fotelu. - Większość dżentelmenów nie ma pojęcia, że damy w ogóle potrafią czytać. - Przesunęła wzrokiem po nienagannym stroju, spojrzała w szare oczy, które obserwowały