lodowato. - Ale matce zgineły klucze...
- I uwa¿asz, ¿e ja je znalazłam i włamałam sie do twojego gabinetu. - Przeczesała włosy palcami, jakby była ju¿ bardzo znu¿ona. - Och, Alex, nie badz smieszny. - Na komputerze był wygaszacz ekranu. - I co z tego? - To znaczy, ¿e ktos korzystał z komputera w ciagu ostatnich dziesieciu minut. Został zaprogramowany w ten sposób, ¿e przez dziesiec minut na ekranie pokazuje sie wygaszacz, a pózniej monitor zostaje automatycznie wyłaczony. - Có¿, nie potrafie tego wyjasnic. - Spojrzała na niego z bólem, po czym nagle wyciagneła reke i dotkneła jego twarzy. - Za du¿o pracujesz. Idz ju¿ spac, Alex. Jutro rano na pewno przyjdzie nam do głowy jakies proste wytłumaczenie. - Powiedz mi po prostu, ¿e nie kłamiesz. - Alex patrzył na nia twardo, nieufnie. - Dobrze, nie kłamie. A ty zachowujesz sie jak wariat! - Odwróciła sie na piecie i ju¿ miała ruszyc do swojego pokoju, kiedy Alex nagle chwycił ja za ramie i odwrócił do siebie. Twarz wykrzywiał mu gniew, nad którym z trudem panował. - Nie wchodz mi w droge - ostrzegł ja przez zacisniete zeby, zaciskajac palce na jej ramieniu. - Byłby to du¿y bład. - 400 Puscił ja i wielkimi krokami poszedł do swojego gabinetu. By odkryc, ¿e jego rewolwer zniknał z szuflady. Pod Marla ugieły sie nogi. Chwyciła sie poreczy, usiłujac opanowac strach. Musi wytrzymac w tym domu jeszcze tylko kilka godzin. Ale teraz ma przynajmniej bron. Jutro zabierze dzieci i wyjedzie. Ale dokad? Z czym? Nie ma pieniedzy. Nie ma dokumentów. Nie ma samochodu. Musi znalezc jednak jakis sposób, by wydostac sie z tego wiezienia. Nawet, gdyby miało ja to kosztowac ¿ycie. 18 Przysiegam, ¿e jesli spróbujesz odebrac mi syna, zabije cie!” Stali w holu. Twarz Aleksa była pełna nienawisci, jego szare oczy pociemniały z wsciekłosci. „Nie! O Bo¿e, nie!” Marla, zlana zimnym potem, otworzyła oczy. Serce tłukło jej sie w piersi jak oszalałe. Była sama. W swoim łó¿ku. W ciemnosci. Gdzies za oknem gałaz uderzała w okiennice. Zegar w holu tykał głosno, odmierzajac kolejne minuty. Poza Marla w pokoju nie było nikogo. Po chwili, kiedy zdołała sie opanowac, usiadła na łó¿ku, przyciskajac kołdre do piersi. - To był tylko sen - powiedziała sobie. - Tylko zły sen. Spojrzała na zegar. Wpół do piatej. Jeszcze nie zaczeło switac. Potarła dłonmi ramiona, szeroko otwierajac oczy, ale koszmar nie znikał. Wizja ze snu była zbyt wyrazna, zbyt realna. Głeboko zapadła w jej umysł, tak jak inna, podobna scena, która nagle z przera¿ajaca dokładnoscia wypłyneła na powierzchnie jej pamieci. - Nie pozwole na to - warknał Alex. - Nie pozwole ci go zabrac.